A jak już wyjedziecie…

To zaczynają się schody.
I wcale nie wynikają one z faktu, że źle Was uczono czy, że byliście leniwi. Pamiętam, jak po sześciu latach nauki języka niemieckiego, pierwszy raz pojechałem do Niemiec – dokładnie, do Berlina.

Jakież było moje zdziwienie i rozczarowanie, kiedy to okazało się, że ja prawie nic nie rozumiem z tego co wokół.  No, usiąść i płakać.

Uwaga!
Może to się przytrafić również Wam.

Pamiętać trzeba, że nawet w jednym kraju są różne odcienie języka. Przecież w Polsce też inaczej się mówi na Śląsku, inaczej w poznańskim a jeszcze inaczej na Kaszubach. A Polska jest dość jednorodnym krajem, jeżeli chodzi o sferę językową.
Inny akcent, regionalizmy językowe czy inny „zaśpiew” i mamy wrażenie, że cała nasza nauka była nic nie warta.

Nic bardziej mylnego.
Trzeba dać sobie chwilę czasu na „załapanie” języka.
Należy pamiętać, że ci ludzie mówią w tym języku od urodzenia. W związku z tym nie rozłączają wyrazów tak dokładnie jak robisz to Ty. Skróty myślowe, wyrazy slangowe czy „połykanie” końcówek przez miejscowych oraz własne onieśmielenie, nie ułatwiają zadania.

To jest dość ciężka praca, żeby (na początku) słuchać aktywnie. Żeby starać się wyłapać sens przekazu.
Nie jest żadnym wstydem powiedzieć rozmówcy, że się uczysz jego języka. To powinno pomóc w konwersacji.

Zazwyczaj, po jednym, dwóch dniach zaczynamy rozumieć dużo więcej. Przyzwyczajamy się do języka potocznego, którego używa się między sobą. Nie jest to skomplikowane, o ile dacie sobie troszkę czasu. Mnie – w Berlinie – zajęło to 3-4 dni. Później już poszło z górki.

Tak więc – pamiętajcie:
Bez paniki, bez stresu i z pozytywnym nastawieniem.

Umiecie, wiecie, potraficie.
Tylko o tym pamiętajcie!